Na przechadzkę wyznaczyłem tereny zalewowe po prawej stronie doliny Narwi niedaleko Ostrołęki. Był koniec września i piękna polska jesień pokazywała swoje uroku.
Do plecaka spakowałem menażkę z wodą, nóż, lornetkę, apteczkę pierwszej pomocy, baton energetyczny, saperkę.
Poza miasto dotarłem około godziny 13. Kwadrans marszu i moim oczom ukazały się rozlewiska, stawy i tereny podmokłe.
Przywitała mnie para olbrzymich łabędzi, leniwie wylegujących się w swoim gnieździe. Poobserwowałem je kilkanaście minut i ruszyłem dalej.
Pomiędzy dwoma rozlewiskami znalazłem małe przejście, dzięki któremu mogłem iść suchą nogą w kierunku rzeki. Staw po mojej prawej stronie był bardzo urokliwy.
Doszedłem do nieuczęszczanej drogi zbudowanej z płyt betonowych, droga biegła w kierunku rzeki, a więc tam gdzie zamierzałem się dostać.
Podczas marszu drogę przecięła sporych rozmiarów sarna, niestety nie udało mi się jaj sfotografować. Pomiędzy liśćmi znalazłem łuski po amunicji myśliwskiej, mogę mieć tylko nadzieję, że to nie kłusownicy tutaj polują.
Idąc bez pośpiechu i rozglądając się po okolicy dotarłem do rzeki. Narew wygląda okazale i dziko. Lubię tą rzekę i darzę ją respektem, w końcu wychowałem się w jej pobliżu.
Na krótki odpoczynek zatrzymałem się w pobliżu wykonanego przez naturę szałasu – część drzewa zostało obrośnięte jakimś pnączem o charakterystycznych owocach. (Kto zna nazwę tej rośliny, niech poda w komentarzach.)
Na drogę powrotną wybrałem inną trasę, która wymagała przedzierania się przez zarośla. Poniżej powalone przez bobry drzewo dość sporych rozmiarów.
Jeszcze tylko przeprawa przez niewielkie mokradło i o godzinie 16 dotarłem do skraju pól. Stamtąd na przełaj przez ściernisko do zaparkowanego samochodu i powrót do domu, gdzie na opowieści i zabawę z tatą czekają dzieci.