Trochę wolnego czasu na przechadzkę udało mi się wygospodarować w sobotni październikowy poranek. Temperatura na zewnątrz wynosiła coś około 4 st. C, widoczność ograniczała mgła. Do plecaka spakowałem menażkę z wodą, nóż, apteczkę pierwszej pomocy, lornetkę, baton energetyczny, zrolowany płaszcz przeciwdeszczowy. Trasę wyznaczyłem wzdłuż lewego brzegu rzeki Narew, od „nowego” mostu w Ostrołęce w kierunku mostu kolejowego. Planowałem przejście przez ten most na drugi brzeg rzeki i powrót wałami przeciwpowodziowymi w kierunku miasta.
Cywilizację zostawiłem spowitą we mgle. Przede mną las i dolina rzeki również zamglone.
Powietrze było wilgotne, pachniało jesienią, marsz w lesie spowitym lekką mgłą sprawiał przyjemność.
Po drodze natrafiłem na szałas, którego konstrukcja była oparta o powalone drzewo. Ciekawe jak się w nim nocowało jego budowniczemu?
Co pewien czas odbijałem ze ścieżki w lesie w stronę rzeki, aby popodziwiać bagienne tereny i rozlewiska.
Po półgodzinnym marszu las skończył się. Wyszedłem na polanę z luźno obsadzonymi młodymi świerkami.
Nieopodal natknąłem się na domy pszczół – ule. Cichutko, aby nie pobudziły się smacznie śpiące już o tej porze roku pożyteczne owady, cyknąłem kilka fotek.
Idąc wzdłuż lewego brzegu Narwi dotarłem do miejsca, w którym wpływa do niej rzeka Omulew. Aby iść dalej musiałem odbić w prawo, dojść do drogi krajowej nr 61 i mostem przejść na drugą stronę Omulwi.
W czasie drogi w stronę mostu kolejowego minąłem majestatyczny, opuszczony dom oraz dziką farmę kur, kaczek i indyków.
Kilkadziesiąt metrów przed mostem, na nasypie kolejowym zrobiłem sobie mały odpoczynek, na którym zjadłem zabrany prowiant (baton energetyczny wykonany z rodzynek, ziaren owsa, słonecznika, orzechów i miodu) oraz wypiłem kilka łyków wody.
Nie za bardzo orientowałem się, czy most kolejowy jest czynny i jeżdżą po nim pociągi. Nośna powierzchnia torów była pokryta cienka warstwą rdzy, więc przynajmniej od doby pociąg po nich nie przejeżdżał. Przejście mostem na druga stronę wydawało się ryzykowne, ale przy zachowaniu czujności nie powinno stanowić zagrożenia.
Most jest stary, ma solidną, stalową konstrukcję, ale boczne drewniane kładki są spróchniałe i wybrakowane. Uznałem, że najbezpieczniej będzie iść po szynie.
Po moście kolejowym przeprawiłem się na drugą stronę Narwi bez problemu. Tam kawałek drogi szedłem po starym, wykonanym z „kocich łbów” trakcie. Potem wałem przeciwpowodziowym wzdłuż prawego brzegu rzeki w stronę miasta.
Moja przechadzka w mglisty poranek miała około 6 km długości i trwała 2 godziny.