Mróz siarczysty zagościł w Polsce i trzyma już drugi tydzień. Ludzie narzekają na pogodę, a ja nie mogłem się doczekać przechadzki w zimowej, mroźnej aurze. Po pierwsze tęskno mi było za typowo zimowymi widokami, po drugie chciałem przetestować ubiór w warunkach zimowych, a po trzecie „podjarałem się” zbieraniem grzybów zimą. Niedawno w moje ręce wpadł e-book ZIMĄ NA GRZYBY napisany przez Ryszarda Makowskiego. Napisałem do autora zapytanie, czy jest możliwość nabycia wersji drukowanej. Jak się okazało Pan Ryszard miał jeszcze w swoich zbiorach kilka egzemplarzy poradnika w wersji papierowej i co najciekawsze mieszka on w odległości kilku ulic ode mnie. Po odbiór poradnika zostałem zaproszony do jego domu. Tam zostałem uraczony poradnikiem wraz z dedykacją i autografem oraz chwilką rozmowy. Przyznam się, że po tym spotkaniu i lekturze książki o zimowych grzybach nie mogłem doczekać się przechadzki.
W niedzielę wygospodarowałem cztery godziny wolnego czasu. Na przechadzkę wyruszyłem o godzinie dziewiątej. Termometr w samochodzie wskazywał -22,5 stopni Celsjusza.
Pomimo, iż pod spodniami miałem kalesony, tyłek zmarzł mi już po 5 minutach marszu. Wniosek na przyszłość: przy temperaturze poniżej -20 stopni Celsjusza zakładać ciepłe gacie. Mróz czułem tez na policzkach, choć na twarz nałożyłem grubą warstwę wazeliny kosmetycznej. Poza wyżej wymienionymi częściami reszta ciała nie odczuwała zimna. Na nogach miałem dobre buty i grube, długie, wełniane skarpety, majtki (jak już wspomniałem były zbyt cienkie), kalesony, spodnie. Tułów przed zimnem chronił mi podkoszulek, gruby polar i kurtka. Na szyję założyłem polarowy szalik w kształcie tzw. komina, na głowie chustę i na to czapkę, ręce osłaniały rękawice narciarskie – niewygodne, ale ciepłe.
W lesie było o kilka stopni cieplej. Zmarznięte drzewa przy najmniejszym podmuchu wiatru wydawały bardzo głośne dźwięki łamanego drewna.
Na śniegu było mnóstwo zajęczych tropów. Gdzieniegdzie natykałem się też na ich odchody, ale żywego zwierza nie udało mi się zaobserwować. Zważywszy na głośne skrzypienie śniegu pod moimi stopami, wcale mnie to nie dziwi.
Przez pierwsze trzy godziny jedynymi grzybami, które widziałem były huby. Ich jednak nie maiłem zamiaru zbierać i zjadać.
Zrobiłem sobie krótką przerwę na ciepłą herbatę z termosu. W plecaku miałem tez kanapkę ze smalcem, jednak jej jedzenie nie było przyjemnością – chleb zamarzł, był twardy i zimny.
Słońce zaczęło przedzierać się przez konary drzew. Postanowiłem udać się w stronę rozlewisk. Tam wszystko pozamarzane. To była okazja umożliwiająca dotarcie tam, gdzie jeszcze niedawno ze względu na wodę dotrzeć nie mogłem.
Na środku zamarzniętego stawu pooglądałem okazały dom bobrów – żeremie. Nieco dalej widać było tropy biegnącej sarny.
Po trzech godzinach tułaczki w końcu natknąłem się na ciekawe okazy grzybów. Korzystając z poradnika wywnioskowałem, że są to boczniaki ostrygowate, ale ponieważ był to mój pierwszy kontakt z tymi grzybami pewien nie byłem.
Boczniaki były zmarznięte „na kość”. Odrąbałem je nożem i schowałem do woreczka, który następnie przyczepiłem do plecaka.
Po powrocie do domu grzyby schowałem do zamrażalki, a przedstawiające je zdjęcia wysłałem e-mailem do Pana Ryszarda w celu skonsultowania się, czy aby na pewno nadają się do konsumpcji. Jego odpowiedź była następująca:
Rzeczywiście, wyglądają mi one na boczniaki. Warto tylko sprawdzić, czy pod spodem mają blaszki i nie centryczny, ale wyraźnie boczny trzon. Podobne do boczniaków są też niektóre huby, ale one blaszek nie mają i są znacznie twardsze, dlatego choć nie są trujące, to jednak na ogół się ich nie jada ( choć, niektóre tak). Jeśli są to faktycznie boczniaki, a wygląda na to, że są, to życzę smacznego!
Wieczorem grzyby odmroziłem, podgotowałem przez kilka minut w lekko osolonej wodzie, następnie pokroiłem w pasemka i usmażyłem na patelni razem z cebulą. Zimowe grzyby były pyszne.