- Hej, idziemy dzisiaj na przygody do lasu?
- Idziemyyyy, idziemyyy,! Hura, na przygodyyy!!!
No to idziemy, ja oraz moje trzyletnie urwisy – Miłka i Mieszko. Muszę im jakoś czas zorganizować na świeżym powietrzu, bo w domu włażą mi na głowę – uwierzcie, że to stwierdzenie nie jest przenośnią.
Las jest niewielki, niedaleko miasta. Przy samym wejściu wita nas sterta śmieci – papiery, butelki, połamany telewizor, zardzewiały rower. Ja nie mogę na to patrzeć, a dzieciaki są zainteresowane bardziej niż lasem. Są niezadowolone, że nie pozwalam dotykać tych skarbów. Może dlatego po kilku minutach postanowiły się na mnie zemścić i zaczęły marudzić:
- Taatooo, gil!
Ja szybko chusteczkę z kieszeni i zakatarzony nos syna wytarty.
- Taatooo, pić!
Wyciągam butelkę z plecaka, daję szybko dzieciakom wody, żeby z pragnienia w lesie nie padły.
- Taatooo, kuje!
- Gdzie? – pytam.
- W bucie!
Zdejmuję córuchnie buta, wytrzepuję - gotowe.
- I w drugim bucie kuje!
No tak, zapomniałem o drugim: zdejmowanie buta, otrzepywanie – gotowe.
- I mnie też kuje! – krzyczy syn.
Tym razem od razu załatwiam sprawę z dwoma butami - zdejmowanie, otrzepywanie – gotowe. Uff, idziemy dalej.
- Taatooo, jeść!
No dobra, robimy przerwę. Rozglądam się po lesie i dostrzegam niewielką polanę porośniętą mchem. Dywan z mchu jest miękki i ciepły, nagrzany promieniami słońca przebijającymi się pomiędzy konarami drzew. Siadamy, wyjmuję z plecaka kilka kabanosów oraz paczkę herbatników. Jemy ze smakiem i obserwujemy jak wiatr buja wierzchołkami drzew. Jest fajnie, dzieciaki zapomniały o marudzeniu i zaczęły wymyślać niestworzone historie o zwierzakach.
Kilka dni wcześniej znalazłem na strychu u prababci stary nóż harcerski. Nóż taki pamiętam ze swojego dzieciństwa. Chyba wszystkie dzieciaki biegały kiedyś z takim po podwórku? Nóż jest tępy i nic nie można nim ukroić, ale doskonale nadaje się dla dzieci do zabawy i nauki posługiwania się tym narzędziem. Znaleziony na strychu nóż odnowiłem i dałem synowi. Biegał z nim po lesie z nieukrywaną radością. Córuchna za to dostała metalowy gwizdek z kulką w środku. Też była nim niezmiernie zachwycona.
Minęły prawie trzy godziny od naszego wyjścia z domu, czas było wracać. Wychodzimy z lasu na drogę i … dopiero teraz zobaczyłem jak duży kawałek drogi przeszliśmy. Do zaparkowanego samochodu było ze dwa kilometry.
Trzeba wracać, a dzieciaki nagle dopadło zmęczenie. Nic to, córkę biorę na ręce, syna za rękę i idziemy, po stu metrach zamiana: syn na ręce, córka za rękę i tak aż udaje nam się dotrzeć do celu. Pierwsza tegoroczna dziecięca przechadzka do lasu za nami.